Ślub a street
Na początku działalności mieliśmy ochotę i energię by walczyć z wiatrakami i udowadniać, że fotografia ślubna nie musi być kiczem i nie musi być kiepska. Może być po protu dobrą fotografią i świetnym tematem samym w sobie. Z tajemniczych jednak powodów nasza działalność wywołuje negatywne emocje wśród niektórych reporterów i streetowców.
Ślub a street
Ostatnio Piotr Biegaj zaczepił mnie słowami:
“Te Warda – najlepszy ślubniak wśród streetowców i najlepszy streetowiec pośród ślubniaków!”
Na pierwszy rzut oka można pomyśleć – no zacnie. Komplement jak nic. Utalentowany ten Warda.
Z drugiej jednak strony żaden to komplement gdy większość znanych mi streetowców robi koszmarne zdjęcia ślubne, a wśród fotografów ślubnych jest wielu doskonałych streetowców – tylko my traktujemy to jako hobby, ćwiczenie oka a nie życiową misję.
Ślub a street
O co ten krzyk? Zacznijmy od fotografii ślubnej.
Na początku działalności mieliśmy ochotę i energię by walczyć z wiatrakami i udowadniać, że fotografia ślubna nie musi być kiczem i nie musi być kiepska. Może być po protu dobrą fotografią i świetnym tematem samym w sobie. Oczywiście na pewnym etapie nie ma potrzeby udowadniać niczego, bo zdjęcia i osiągnięcia mówią same za siebie. Z tajemniczych jednak powodów nasza działalność wywołuje negatywne emocje wśród niektórych reporterów i streetowców. Nie dość, że nie darzą naszej branży szacunkiem to piszą to wprost nie przebierając w słowach; że śluby to gówno i że fotografowie ślubni są do niczego. Większość z tych osób też uważa, że jeżeli zajmujemy się ślubami to nie potrafimy robić już nic innego i nie powinniśmy/nie mamy prawa zajmować się komercją, streetem czy reporterką. Przecież jesteśmy ślubniakami! Paraliż umysłowy, wściekły hejt, niezdrowa zazdrość, zawiść czy głupota? Okazuje się, że warsztaty streetowe WhiteSmoke Studio z Leica Camera Poland wywołuje u niektórych wielomiesięczna zgagę, którą bez krępacji wylewają na internetach. A przecież dla każdego jest miejsce na rynku, nawet dla tych co śluba “nie umią” i pokory im brak, żeby przyjąć krytykę, o którą sami proszą po to, by czegoś się nauczyć.
Na hasło fotografia ślubna przemyka Wam pewnie przed oczyma wymiana obrączek w urzędzie, zakładanie podwiązki, pierwszy taniec, tort i pijany wujo podszczypujący druhny. Kilka foteczek na weselichu. Nic trudnego. Każdy to potrafi, zwłaszcza zaprawiony w bojach ulicznych streetowiec o refleksie kolibra i prędkości kojarzenia faktów i planów żołnierza elitarnej jednostki GROM.
Przez lata narastały w głowach stereotypy na temat fotografii ślubnej i choć dziś wygląda ona zupełnie inaczej niż 12 lat temu, gdy ruszaliśmy z WhiteSmoke Studio to nadal fraza “fotograf ślubny” wypowiadana jest przez wielu z pogardą. Jak Dorota pisała niedawno – często pada żenujące pytanie czy potrafimy coś innego niż fotki ślubne.
Jak to jest z tymi ślubami? Jest całkiem interesująco. I wcale nie tak łatwo. Lista umiejętności jakie powinien posiadać topowy fotograf ślubny jest naprawdę długa i imponująca. Oczywiście – wszystko zależy od stylu o ile kandydat na fotografa ślubnego go posiada. Kopiować jest prosto, stworzyć coś swojego niekoniecznie. Na co składa się nasz Smokowy styl, który będzie z oczywistych powodów punktem wyjścia dla dalszych rozważań?
Tworzymy spójny, unikalny dla każdej pary reportaż z dnia ślubu wzbogacony o portrety pary młodej. Bez schematów, bez kalek. Emocje, moment, światło. Zamknięte w klasyczne, ponadczasowe kompozycje. Kreatywna praca z lampami błyskowymi podczas reportażu. Miks intymnych kadrów z bogatymi wieloplanami Doroty i moimi pionowymi lekko ironicznymi kadrami z lampą. Dynamiczny dance flor i nastrojowa ceremonia. Wielopokoleniowe emocje, zdjęcia grupowe z dobrą kompozycją i studyjnym światłem, portrety gości i klimat czający się gdzieś pomiędzy. Stolikowe krótkie jednozdjęciowe anegdoty, zdjęcia detali, architektura, human landscape i deadpan. Wszystko czasami nawet dla nas zaskakująco zwarte i spójne.
Ważną rolę w tym wszystkim ma sprzęt. Do pewnych rzeczy lepiej pasuje M-ka z Elmaritem a do innych Canon z jasną 50-ką. Portrety robimy klasycznie – średnim formatem z przystawką cyfrową a podczas przyjęcia potrafimy wyjąć kompakt jak Ricoh GR i robić proste snapy z lampą. Często jedyne czego używamy to dobra 28-ka i szybki AF jak w Leica Q. Każda para aparat-obiektyw to różna estetyka i tą estetyką trzeba zgrabnie podczas pracy żonglować.
Edycja i postprocess to kolejny sekretny składnik. Trzeba te puzzle spójnie poskładać i obrobić. Punktem wyjścia dla nas jest look jaki można znaleźć w dobrych lifestylowych sesjach. Jedyna różnica jest taka, że my nie pracujemy w kontrolowanych warunkach a często w bardzo podłym świetle, pod presją czasu.
Następnie skład książek – składamy ich dla klientów kilkadziesiąt rocznie. Niezły wynik. Nie zawsze możemy podejść do designu tak kreatywnie jak w przypadku książki Maćka Nabrdalika, ale zawsze słuchamy naszych klientów i jesteśmy otwarci na propozycje. Nasi klienci preferują duże albumy z minimalistycznym designem, co niezmiernie nas cieszy. Druk książek z wykorzystaniem atramentu na barycie? Nie ma sprawy.
Oczywiście to wszystko kosztuje. Doświadczenie, wiedza, sprzęt. Ogromne zaangażowanie. Za wyższymi stawkami idą wysokie oczekiwania klientów i tu nigdy nie ma miejsca na błędy. Tego się nie da powtórzyć. Musimy z 10-ciu godzin pracy przynieść kilkadziesiąt doskonałych zdjęć i kilkaset bardzo dobrych. Wbrew pozorom przy imprezach gdzie jest kilkuset gości liczba zdjęć nie przeraża. Można opowiedzieć dzień ślubu 12-stoma kadrami ale wartych zachowania momentów jest przecież znacznie więcej.
A teraz sam ślub. Czasem są to intymne małe uroczystości a czasem wysokobudżetowe wielkie imprezy. Czasem pracujemy w dżinsach lub chinosach i trampkach a czasem w wieczorowym garniturze. Musimy się równie dobrze odnaleźć w stodole pod Warszawą jak na black tie party w Wenecji. Czasem klient jasno komunikuje oczekiwania a czasem musimy je dosłownie w skrawkach przez kilka miesięcy “wyszarpywać” bo paleta jaką dysponujemy jest dość bogata i czasem przenosimy ciężar materiału na klasyczny reportaż, czasem idziemy w stronę Martina Parra, a czasami robimy klasyczne portrety – oczywiście wszystko pod kontrolą i z naszą interpretacją tematu.
Sporo tego do ogarnięcia, prawda? Co więcej – śluby to tylko 30-35% naszej pracy. Cała biurowa machina, zdobywanie nowych zleceń i oczywiście fotografia nie związana ze ślubami zajmuje resztę czasu. Wiedzieliście, że robimy też architekturę i industrial oraz zdjęcia korporacyjne? O prywatnych projektach na razie nie wspominamy ale nie chcemy dzielić działań na komercyjne czy artystyczne.
I dlatego, kiedy ktoś z pogardą mówi o naszej pracy uśmiechamy się jedynie. Z politowaniem. Bo co on wie. Niech sam spróbuje, chętnie zobaczymy efekty. Hejtować jest najłatwiej. To każdy potrafi.
© Michal Warda, 2017, Ella to Kandy Train, Sri Lanka
Ślub a street
Pewien fotograf, ambasador wielkiej międzynarodowej marki, dla której fotografowie ślubni to spora część klientów (o ile nie największa), wśród których są naprawdę zdolne osoby ostatnio napisał:
„Krótko, ślubne zdjęcia to jednak wielkie gówno… tyle w temacie. I nie ważne czy robione lecią czy canonem… banał, kalki, szmira. Wiem, trzeba zarabiać, rozumiem. Każdy czasem musi. Ale nie róbmy z tego street photo, albo sztuki…”
Szkoda strzępić pióro na polemikę z tak wzniosłą analizą. Świadectwo kultury sam sobie wystawił. Zachęcam jednak do powiedzenia tego prosto w oczy swoim kolegom ambasadorom na kolejnym zlocie i klientom z warsztatów. W jednej i drugiej grupie są fotografowie ślubni.
Albo niech to powie dziadkowi panny młodej, który z duma prezentuje swoje zdjęcie ślubne sprzed 60-lat. Jemu proszę powiedzieć, że to gówno. Lub parze młodej wskazać ich czasem ostatnie zdjęcie z rodzicami i powiedzieć – to jest gówno. Przykłady można mnożyć. Fotografie wykonane podczas ważnych rodzinnych momentów zawisną na ścianach. Może nie galerii (co też jest niewykluczone) ale w domach. Nie sposób nie docenić społecznej roli fotografii ślubnej. Bez zdjęć ślubnych i rodzinnych opis kultury i tradycji byłby niepełny. Oczywiście już widzę słowa riposty, że większość to szmira i kicz. Być może. Jak 99% ładnych obrazków, których autorzy nazywają “streetem”. Powtarzalne motywy, oklepane kadry.
Ale i street na szczęście ma wiele twarzy. W zasadzie dla nas samo hasło “street photography” jest trochę wydmuszką. Dziś nazywa się fotografami streetowymi tych, którzy nigdy by o sobie tak nie powiedzieli. Połowa Magnum to streetowcy ale oni fotografują po prostu życie przez całe dekady. Obserwują społeczne mechanizmy i je utrwalają jak Parr. Zagłębiają się w ludzkie relacje jak ostatnie projekty Gildena czy tworzą pełne emocji historie o ludziach jak Sobol. O Bressonie nawet nie ma co wspominać. Czy piękne opowieści o miejscach jak u Webba. Czy jak u Harveya – “don’t shoot what it looks like shoot what it feels like”. Taka wizja fotografii przez lata była i jest dla nas ogromną inspiracją.
Jak to widzą sami streetowcy? Trzeba by jakiegoś zapytać. My na początku traktowaliśmy street jako cel sam w sobie – opowiadanie o świecie jaki nas otacza za pomocą jednej wymuskanej, wyczekanej klateczki. Tych fantastycznych kolorów i niezwykłych kompozycji. Surrealizmu mieszającego się z rzeczywistością. Cynizmu z ironią idących w parze z czarnym humorem. Z czasem kolekcjonowanie tych nie połączonych ze sobą obrazków ustąpiło miejsca praktykowaniem tego sposobu widzenia na ślubach. Streetowe podejście z początku wydawało się idealne – mieliśmy dawno temu takie samo zdanie o ślubach jak inni więc streetowy cynizm i humor podszyty surrealizmem to był strzał w dziesiątkę. Bardzo szybko jednak zaczęliśmy traktować ślub jako coś wyjątkowego – okazję by poznać małe rodzinne historie, lokalne tradycje czy po prostu historię dwojga ludzi. I okazało się, że można to wszystko połączyć. Nadal szukamy pojedynczych kadrów i zabawnych sytuacji ale ważniejszy od napinania steetowych muskułów jest balans i wydźwięk całego materiału.
Fotografowie ślubni zaczęli być doceniani na całym świecie. Ambasodorem Canona był Jeff Ascough, Sony – Mike Colon, Fuji – między innymi Kevin Mullins. Hasselblad, Nikon – wszędzie można znaleźć fotografów ślubnych. Nawet Leica Italy organizuje Master Class z Carlo Carlettim. Podczas warsztatów Magnum w Bangkoku David Alan Harvey wspomniał, że zawodowi fotografowie ślubni to jedna z najlepiej “wyszkolonych” i wszechstronnych grup fotografów. Temat jest tak ciekawy, że sporą kolekcja zdjęć ze ślubu wykonanych przez Martina Parra czy Guy Le Querrec-a, można zobaczyć w zbiorach Magnum Photos. Podczas swoich warsztatów Martin Parr wspomniał, że fotografia ślubna jest doskonałym sposobem na zarabianie na życie i swoje projekty. Najwyższy czas, żeby i w Polsce fotografowie ślubni w końcu zaczęli być doceniani!
Ślub a street
Street jak to street – obecnie coraz bardziej przypomina wyścig w poszukiwaniu coraz bardziej pokręconego kadru. Coraz mniej w tym opowiadaniu o ludziach w stylu starych mistrzów a coraz więcej sztuki dla sztuki. Czy to źle? Nic z tych rzeczy. Oko trzeba trenować. I my uwielbiamy to robić choć nie za wszelką cenę by tylko zdobyć kadr. Coraz częściej zamiast łapać kolejne kadry siadamy między ludźmi i nasłuchujemy. Nasiąkamy. Szukamy tematu, po którym nie będziemy się prześlizgiwać. Czasem bawimy się konwencją a czasem tworzymy swoją impresję miejsca. Bez sztywnych reguł, podziałów i klasyfikacji.
2018 dopiero się rozpoczął. Polska przeżywa jeden z gorszych momentów w ostatnim dwudziestoleciu i może zamiast wylewać swoje frustracje na tzw “internetach” lepiej zająć się czymś pożytecznym i pozytywnym; bezinteresownie pomóc komuś, zająć się fotografią, muzyką czy po prostu nic nie pisać i skupić energię na czymś co przyniesie więcej korzyści? Na przykład dać Owsiakowi!
***** ***
A tu są zagubione i odzyskane komentarze, które zniknęły ze strony przy okazji porządków. Przywołujemy je w tym miejscu i czekamy na nowe :)
Karol: “Długo czekałem aż ktoś napisze takie słowa! Dyskusja pod postem Piotra była świetnym “zapalnikiem” do powstania tego tekstu. Wielkie dzieki! Właśnie zyskaliscie kolejnego wiernego czytelniko-oglądacza!”
Mariola: “dobry, mądry tekst, tak trzymać:)”
DreamEye Studio: “Nic dodać nic ująć, w samo sedno.”
Dorota Kaszuba: “Dzięki 🙂”
Andrzej: “Naprawde super artykul!”
Michal Warda: “Dzięki!”
Proffessor Giermek: “Może i nie gówno ale też na pewno i nie sztuka. Po prostu praca. Fotografowie ślubni musza to zaakceptować: nie robią sztuki, zwyczajnie wynajmują się za pieniądze. Nie ma tutaj absolutnie żadnej głębszej filozofii.”
Michal Warda: “Oczywiście i możesz to odnieść do 95% fotografii jaką wykonuje się zarobkowo;)”
Czytam po latach. Tekst nadal aktualny. Dobrze napisane. Wiele wniosków pasuje do mojej pracy (co mnie tak cieszy, jak i niepokoi) ;)
Dzięki za komentarz Marek!